Według odkrycia, które opublikował Ted Cheeseman z Southern Cross University w Australii i które można przeczytać chociażby w „New Scientist”, spadek liczebności wielorybów od 2012 roku można określić nawet jako gwałtowny. Wieloryby znikają szybciej niż wtedy, gdy można było na nie jeszcze polować, zanim weszły regulacje związane z zakazami.
Nadeszły one po II wojnie światowej i wielkiej rzezi waleni, która miała miejsce w XIX wieku oraz pierwszej połowie XX wieku. Wraz z rozwojem technik i sprzętu wieloryby były wtedy mordowane już nie za pomocą ręcznych harpunów, jak przed wiekami, ale maszynowych działek i z użyciem systemów hydrolokacji i sonaru. Nie miały szans, ich liczba w latach czterdziestych spadła do dramatycznego poziomu.
Liczebność płetwali błękitnych, jakie żyją na świecie w 2023 roku szacuje się na zaledwie 3-10 procent ich liczebności w XIX wieku, gdy łowy wielorybnicze osiągnęły swą kulminację. Wtedy mordowano nawet ponad 200 tys. wielorybów rocznie na wodach całego świata! Mało tego, jeszcze przed II wojną światową liczba tych ssaków przekraczała 130 tys. sztuk – dzisiaj nie mamy nawet jednej piątej z tego. A liczbę kaszalotów z XVIII wieku, czyli przed epoką masowego wielorybnictwa szacuje się (bo tylko szacunki są możliwe) nawet na milion osobników. Tworzyły one wtedy spore stada.
W 1947 roku weszła w życie Konwencja o Uregulowaniu Wielorybnictwa. Jej organem wykonawczym była Międzynarodowa Komisja Wielorybnicza (IWC). Niestety, wtedy jeszcze nie istniały żadne mechanizmy pozwalające na egzekwowanie ustaleń konwencji. Wieloryby ginęły więc dalej tak długo, aż statki wielorybnicze głównie norweskie, japońskie czy radzieckie stwierdziły, że ich zyski spadły. Moratorium na połowy wprowadzono właśnie w 1986 roku. To wtedy wielorybnictwo zostało ograniczone w sposób, który dawał szansę na odtworzenie populacji morskich ssaków. Rok później część floty wielorybniczej wycofała się ze szczególnie ważnych dla wielorybów wód antarktycznych.
Dzisiaj połowy wielorybnicze są już ograniczone. Przoduje w nich Japonia, która nadal łowi niektóre gatunki waleni np. płetwala karłowatego. Japońskie statki, mimo protestów ekologów, zabijają po kilkaset wielorybów rocznie, a na półkach sklepów w Tokio wciąż można znaleźć wielorybie mięso i przetwory.
Zagrożenie jest jednak mniejsze i od 1986 roku można było zauważyć, że populacje większości gatunków wielorybów rosły. Znad krawędzi zawróciły bliskie już wymarcia finwale i humbaki, z którymi w latach osiemdziesiątych już się w zasadzie żegnaliśmy. Wzrosła liczba wali grenlandzkich, kaszalotów, płetwali błękitnych i innych. Przez ponad ćwierć wieku wyglądało to dobrze, aż do 2013 roku.
To na ten moment datuje się początek spadku liczby wielorybów. Spadkiem sporym, bo powstrzymał on rozrost populacji i zaniepokoił badaczy. Dopiero teraz udało się ustalić, że ogromny wpływ na sytuację morskich ssaków mają zmiany klimatu i wzrost temperatur w oceanie. Nieprzypadkowo początek końca wzrostu liczby wielorybów datuje się na okres gwałtownego wzrostu temperatur w latach 2013-2016. Nie udało się powstrzymać tego procesu, a kolejne ocieplenie, jakie widzimy ewidentnie od 2020 roku sytuację pogarsza.
Zdaniem Australijczyków, już 7 tys. wielorybów poniosło śmierć z powodu wzrostu temperatur. Liczba humbaków w samym tylko północnym Pacyfiku spadła od 2012 roku o 20 procent, co zmierzono na podstawie rachuby ich sylwetek i ogonów.
Sprawa jest jednak bardzo złożona i trudna do oszacowania, bo zwierząt nie zabija samo ocieplenie się wody czy nadmiar promieni słonecznych docierający do jej powierzchni. Chodzi raczej o reakcję łańcuchową, polegającą na zmianach zachodzących w ekosystemach morskich. Uderza ona w pokarm wielorybów fiszbinowych oraz inne zwierzęta żywiące się fitoplanktonem i zooplanktonem. Wieloryby nie tyle gotują się w morzu, co umierają w nim z głodu.