Interia sprawdza i relacjonuje nastroje przed wyborami samorządowymi w całej Polsce. Korespondenci i reporterzy portalu rozmawiają z kandydatami na prezydentów miast. Oddajemy również głos lokalnym społecznościom w gminach, miastach powiatowych i wsiach. Sprawdź nasz raport specjalny „Wybory samorządowe 2024”!
Obecna prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz startuje w kwietniowych wyborach na urząd prezydenta miasta z poparciem stowarzyszenia Wszystko dla Gdańska i Koalicji Obywatelskiej. Oba ugrupowania utworzą wspólną listę kandydatów do Rady Miasta Gdańska.
Maciej Słomiński, Interia: W ramach samorządowej kampanii wyborczej jestem ostatnio częstym gościem w trójmiejskich urzędach i w oczy rzuca się utrudnione wejście do gdańskiego magistratu na tle gdyńskiego i sopockiego. U sąsiadów wchodzi się jak i kiedy chce, w Gdańsku na dole zatrzymuje strażnik i dopiero urzędnik schodzi do petenta. Czy to kwestie bezpieczeństwa i wciąż reperkusje morderstwa Pawła Adamowicza?
Aleksandra Dulkiewicz, prezydent Gdańska: – Od zabójstwa prezydenta Adamowicza poruszam się z ochroną, a to o czym pan mówi, to zmiany wprowadzone w czasie pandemii COVID-19. Mieliśmy pozytywny odzew ze strony mieszkańców odnośnie do umawiania się na konkretną godzinę, co znacznie skraca wizytę w urzędzie i pozwala zaoszczędzić czas, tak ważny dla każdego z nas. Nie trzeba błądzić po piętrach, urzędnik schodzi do mieszkańca, a potem ewentualnie zaprasza do siebie. To rozwiązanie się sprawdziło, postanowiliśmy je utrzymać, to dodatkowo poprawia bezpieczeństwo nas wszystkich. I jak dotąd skarg na taki tryb pracy urzędu nie było.
Jak bardzo prezydenta Adamowicza brakuje w Gdańsku?
– Każdy mieszkaniec może mieć różne odczucia, ale mnie brakuje bardzo. Zaczęłam pracę z prezydentem w 2006 r. jako asystentka, potem losy plotły się różnie, ale do kandydowania do Rady Miasta w 2010 r. namówił mnie właśnie Paweł Adamowicz. Bycie prezydentem często wiążę się z samotnością i wiem, że mój poprzednik też tego doświadczał. To bycie samotnym w swoich decyzjach.
– Można przepytać ekspertów, sprawdzić wszelkie rekomendacje i analizy. Papier zniesie wszystko, ale na koniec dnia ostateczna decyzja należy do prezydenta. Brakuje mi Pawła Adamowicza, którego nie mogę zapytać, co myśli o jakiejś sprawie czy sytuacji. I tak bym pewnie zrobiła jako uparta kobieta po swojemu, ale czasem zastanawiam się, jaką on by podjął decyzję. Paweł Adamowicz przez ponad 20 lat prezydentury przeszedł ewolucję, ale zawsze na pierwszym miejscu stawiał interes miasta i mieszkańców. Niezależnie od tego kto był u władzy w Warszawie, wieszał się u każdej klamki, aby gdańszczanom było lepiej. Staram się robić to samo. Teraz wreszcie mam partnerów do rozmowy.
– Gdańsk i jego mieszkańcy stracili ponad miliard złotych na mocy tzw. nowego ładu podatkowego. Przez ostatnie osiem lat nikt z władz państwowych nie rozmawiał z reprezentantami mieszkańców półmilionowego miasta. To jest zasadnicza różnica, która nastąpiła po 15 października. Teraz jest dialog i rozmowy o tym, jak rzeczywiście poprawić sytuację samorządów.
Być może nie było rozmowy, bo rząd uwierzył własną propagandę i nie uważał Gdańska za miasto polskie?
– Określenie w mediach publicznych Gdańska mianem „małej Sycylii” spowodowało ogromne spustoszenie w umysłach. To sformułowanie zostało przygotowane na potrzeby aktualnej walki politycznej i nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Gdańszczanie wiedzą, co się dzieje w mieście na co dzień i – dzięki Bogu – nie dali się kupić tej pustej propagandzie, ale wiem, że w Polsce to hasło rezonowało.
– Byliśmy na Dolnym Śląsku z grupą współpracowników, ktoś kupił coś na targowisku. Nie mogąc tego zabrać, poprosił o przesłanie. Wówczas usłyszał: „Do Niemiec nie wysyłamy”. Nigdy nie będę oczekiwać pochwał od mediów, one są czwartą władzą i mają patrzeć władzy na ręce, ale nie mogą służyć jednej opcji politycznej i zniszczeniu każdego, kto myśli inaczej.
Jakie są dziś relacje Gdańska z sąsiadami? Prezydent Gdyni, Wojciech Szczurek mówił o partnerstwie, do którego wszyscy musieli dojrzeć.
– Nie chcę zabrzmieć jak materialistka, ale zbliżyło nas m.in. to, że bardziej się opłaca być razem. Mówię o mechanizmie finansowym Unii Europejskiej pod nazwą „zintegrowane inwestycje terytorialne”. To był czas minister Elżbiety Bieńkowskiej, która akcentowała, że jeśli nie będzie związku metropolitalnego, pieniędzy nie dostaniemy. Pomorze było przez władzę PiS traktowane po macoszemu, a stare polskie przysłowie, mówi że „prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie”. Stąd dziś lepiej i pełniej się wspieramy. Mówię m.in. o węzłach przesiadkowych i dobudowanych do nich drogach rowerowych, które powstały w kilkunastu miejscach metropolii, nie tylko w Gdańsku i Gdyni, ale również w Rumii i Stężycy.
Jak pani radzi sobie z hejtem? Przed naszą rozmową czytałem kilka wywiadów i były tam bardzo mocne komentarze. Musiała to pani widzieć.
– Przez pięć lat prezydentury moja skóra stwardniała. Nie jest też tak, że siedzę z założonymi rękami. W przypadkach, gdy hejt przekracza granice i kwalifikuje się pod artykuły kodeksu karnego, zgłaszam go organom ścigania. Jestem zwolenniczką metody kija i marchewki. Kara działa odstraszająco na potencjalnych naśladowców.
– Od 2,5 roku prowadzimy kampanię pod hasłem: Gdańsk miastem równości. Staramy się pokazać, że różnice między ludźmi to normalność. Jest wiele pracy do wykonania na tym polu, zwłaszcza edukacyjnej.
– Pewnych rzeczy, jak mówi młodzież, „nie da się odwidzieć”.
– Bywają dni, kiedy sobie z hejtem nie radzę, nie ukrywam tego i mówię o tym całkiem otwarcie. Mimo że sprawuję funkcję prezydenta wielkiego i wspaniałego miasta, jestem normalnym człowiekiem, posiadam rodzinę, wiele osób jest mi bliskich. Mam jednak niezawodny sposób na hejt.
– Zazwyczaj chodzę do pracy pieszo, gdy stoję na przejściu dla pieszych na Hucisku, tramwaje wyjeżdżają w trasę i wielu motorniczych: pań, których jest coraz więcej w tramwajach i panów, machają mi i pozdrawiają życząc dobrego dnia. Pozytywnych reakcji otrzymywanych od żywych ludzi jest o wiele więcej niż anonimowego hejtu w internecie. I to mnie trzyma przy życiu.
Nawet dość pani przychylna „Gazeta Wyborcza” pisała ostatnio o Hongkongu, do którego porównywała Letnicę. Dla mnie symbolem tej zabudowy jest most między Brzeźnem i Nowym Portem, z którego kiedyś było widać stadion. Dziś te bloki tak wyrosły, że stadionu nie widać.
– Mnie też do końca nie podoba się zabudowa tych wieżowców, ale powstała ona w oparciu o stare plany zagospodarowania. Dziś o wiele bardziej restrykcyjnie formułujemy zapisy. Natomiast decyzja o rewitalizacji Letnicy była jak najbardziej świadoma. Specjalnie właśnie tam powstały stadion i Międzynarodowe Targi Gdańskie. Zaraz obok jest tunel pod Martwą Wisłą, który chwalą nawet nasi polityczni oponenci. To była świadoma decyzja o tym, by ludzie mieszkali właśnie w Letnicy, gdzie jest lepszy dostęp do komunikacji publicznej i infrastruktury edukacyjnej, niż miasto miałoby się rozlewać w niekontrolowany sposób.
Płynnie przeszła pani do południowych dzielnic Gdańska. Co zrobić, aby ulżyć tym biednym ludziom, żeby nie spędzali połowy dnia w korkach?
– Dziś żadne miasto ani w Polsce, ani w Europie nie jest w stanie zbudować takich dróg, aby uniknąć korków. Mamy w Gdańsku drogi dwupasmowe w dwóch kierunkach, np. na ulicy Słowackiego, ale w godzinach szczytu tam też są korki. Jako odpowiedzialna prezydent miasta muszę szukać bodźców, które zachęcą mieszkańców do korzystania z komunikacji zbiorowej.
– Pierwszym krokiem będzie możliwość dojechania z pętli Świętokrzyska do centrum Gdańska w sześć minut, rozwiązanie epokowe i rewolucyjne. Być może już trochę przynudzam, ale będę o tym mówić bez końca – musimy zrewolucjonizować sposób poruszania się po Gdańsku i po regionie. Wspólnie z samorządem województwa pomorskiego przygotowujemy projekt kolei, która połączy Gdańsk Południe z centrum miasta, powstanie odnoga Pomorskiej Kolei Metropolitalnej, która zawiezie mieszkańców aż do Kowal i dalej do gminy Kolbudy.
Gdańsk bywa złośliwie nazywany „republiką deweloperów”. Czasem można mieć wrażenie, że miasto sprzedaje działkę deweloperowi, inkasuje pieniądze i umywa ręce.
– Dynamika budowy mieszkań jest bardzo wysoka. Każdy chciałby mieć pod domem przystanek tramwajowy, basen, drogę rowerową, super chodnik, sklep i przedszkole. Na jednej działce często jest kilku inwestorów, jeden realizuje swoje zobowiązania publiczne szybciej, drugi wolniej. Potrzebna jest edukacja. Byłoby dobrze, gdyby kupujący mieszkanie u dewelopera sprawdził, czy obietnice z kolorowego folderu zostały dotrzymane.
Czyli nie macie sobie w tej kwestii nic do zarzucenia?
– Na pewno mamy i w kolejnej kadencji, o ile wyborcy obdarzą nas zaufaniem, a wierzę że tak się stanie, przyjrzymy się wielu inwestycjom. Znam kalendarz tych inwestycji i wiem, że na kolejne lata są zaplanowane budowy dróg na nowych osiedlach.
– Gdy ktoś przeprowadza inwestycję niedrogową, czyli mieszkaniową lub handlową, musi wcześniej przeprowadzić analizę, jak ta budowa wpłynie na system ruchu drogowego i jego natężenie. W czasie, gdy byłam jeszcze wiceprezydentem, powołaliśmy zespół międzyresortowy z udziałem Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni, Gdańskich Wód, policji, służb drogowych. Ten zespół wydawał rekomendacje, że np. inwestor ma zrobić rondo. Jeden deweloper się zgadzał, wliczając to w cenę metra kwadratowego, drugi odpowiadał, że nie, nie jest tego w stanie zrobić. Miasto ma ograniczone narzędzia, żeby z tym walczyć.
– Nasi mieszkańcy mają różne potrzeby. Chcemy również, aby Gdańsk był atrakcyjny dla turystów nie tylko podczas Jarmarku św. Dominika, czy od majówki do września, ale przez cały rok. Oceanarium nie będzie tylko atrakcją turystyczną, ale również elementem edukacji ekologicznej, która jest coraz ważniejsza. Z zazdrością patrzymy na wrocławskie Afrykarium, które stało się sukcesem i inspiracją dla nas. Trudno, żeby miasto morskie i portowe nie miało atrakcji typu oceanarium. Pozwolenie na budowę jest ważne jeszcze przez półtora roku, wciąż szukamy partnera zewnętrznego. Nigdy nie mówiliśmy, że będzie to projekt całkowicie miejski, będzie też komponent komercyjny.
Oceanarium miałoby powstać w okolicy bursztynowego stadionu Polsat Plus Arena. Czy jest pani zadowolona z tego, co się na nim dzieje?
– Byłam ostatnio na meczu kobiecej ekstraligi piłkarskiej, w której nasza gdańska drużyna AP Orlen Gdańsk w derbach pokonała Pogoń Tczew 4:1. Świetne widowisko, a ja mam satysfakcję, bo to była moja osobista decyzja, aby dziewczyny miały miejsce na bursztynowym stadionie i swoją szatnię oraz rozgrywały tam część spotkań ligowych.
A co z największym klubem Gdańska – Lechią, która przeżywa spore turbulencje w ostatnich latach?
– Nowi właściciele mają swój pomysł na klub, miejsce w tabeli świadczy, że sprawy idą w pozytywnym kierunku. Patrząc szerzej, poza boiskiem, dochodzą nas różne głosy, ale to tylko świadczy o tym, że to dobra decyzja, by miasto nie było udziałowcem spółki. Czasem z zewnątrz lepiej widać, przekazujemy środki na sponsoring i możemy zawrzeć w umowach różne wymagania, jak np. edukacja kibiców. Kultura stadionowa wymaga pracy, jest lepiej niż było, a będzie jeszcze lepiej. Jestem o tym przekonana. Nasze miasto jest w Ekstraklasie, chcemy, aby Lechia też do niej wróciła, bo tam jest jej miejsce.
Rozmawiał Maciej Słomiński, Gdańsk
Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!