Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Marszałek Sejmu, Włodzimierz Czarzasty, zamierza startować w wyborach na przewodniczącego Nowej Lewicy, bo – jak mówi – stabilność jest teraz Polsce potrzebna. A jeszcze rok temu zarzekał się, że nie zamierza być liderem. Spodziewał się pan, że zmieni zdanie?
Leszek Miller: Proszę pani, ja się dziwię dziennikarzom i tej części opinii publicznej, którzy wzięli rok temu jego słowa na poważnie. Każdy, kto zna Czarzastego od samego początku wiedział, że to nieprawda.
Czyli taka kokieteria, tak?
Nie, to nie była kokieteria, a zwyczajne usypianie ludzi, którzy mogliby mu w czymś zagrozić. Każdy, kto myśli logicznie, wie, że nie mówił wówczas na serio, po pierwsze dlatego, że jest właścicielem tej partii.
Coś w tym jest, Joanna Senyszyn, dawna posłanka Sojuszu Lewicy Demokratycznej, mówi na lewicę per: „Czarzaści”.
Tu się zgadzamy. Wszystkich, którzy mogli mu w czymś zagrozić, Włodzimierz już dawno usunął albo sami odeszli. Po drugie, on dzisiaj jest ważnym człowiekiem, marszałkiem Sejmu – powszechnie uważanym za drugą osobę w państwie. I myślę, że często sobie zadaje pytanie: co będzie za dwa lata, jeżeli obecna koalicja rządząca przegra, bo wtedy on zostanie na lodzie.
Wobec tego musi mieć coś, czym będzie mógł kierować, na czym będzie mógł zarabiać pieniądze. Wie, że musi być przewodniczącym tej partii.