Decyzja o zakupie nowego systemu inwigilującego miała zapaść w drugiej połowie 2016 roku, gdy szefem CBA był Ernest Bejda. Z informacji „Rzeczpospolitej” wynika, że kluczowy wpływ na to miał rozwój komunikatorów szyfrowanych.
Zakup izraelskiego oprogramowania od spółki NSO Group nastąpił we wrześniu 2017 roku za zgodą rządu w Tel Awiwie. W transakcji pośredniczyła firma Matic, a środki pochodziły z działającego przy resorcie Zbigniewa Ziobry Funduszu Sprawiedliwości.
Pegasus. Agenci CBA zdradzają kulisy używania systemu
Jak dowiedziała się gazeta, polskie służby posługiwały się inną nazwą niż Pegasus. Termin jest tajny i nie jest podawany do publicznej wiadomości. Wiadomo jedynie, że ma on związek z filmami Marvela.
Centrala systemu znajdowała się w najbardziej chronionym pomieszczeniu siedziby CBA przy alejach Ujazdowskich w Warszawie. Pegasus był obsługiwany z dwóch komputerów – najpierw przez kilka osób, później przez kilkanaście.
„Przed wejściem, w specjalnych kasetkach trzeba było zostawić cały sprzęt elektroniczny. Wewnątrz, gdzie siedzieli operatorzy i technicy, non stop były włączone kamery, rejestrowały każdy ruch i słowo. Skopiowanie czegokolwiek i wyniesienie było niemożliwe” – mówi jeden z rozmówców „Rzeczpospolitej”. Odnotowywano każde wejście i wyjście z pomieszczenia.
Informatorzy dziennika przekazali, że system działał wyłącznie w trybie „read only”, czyli nie mógł ingerować w treść SMS-ów, wiadomości i innych danych na podsłuchiwanych telefonach. „Bardzo chcielibyśmy mieć takie możliwości, chociażby wobec wschodnich tzw. dyplomatów, ale ich nie mieliśmy” – wskazał funkcjonariusz CBA.
Starsze wersje Pegasusa nie mogły infekować urządzeń podsłuchiwanych bez ingerencji – inwigilowani musieli kliknąć w stosowny link. Nowsze wersje natomiast umożliwiły rozpoczęcie operacji bez udziału użytkownika.
„Sąd miał wiedzę o kontroli operacyjnej”
Kwestią sporną pozostaje również aspekt prawny stosowania systemu. Jak czytamy, CBA – składając wniosek o możliwość użycia Pegasusa – powoływało się na art. 17 pkt 4 ustawy o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Wzór dokumentu natomiast pochodził z 2011 roku i był opracowany jeszcze przez pierwszy rząd Donalda Tuska.
Wszystkie wnioski były kierowane do Sądu Okręgowego w Warszawie i zawierały numer sprawy, jej kryptonim, dane osoby inwigilowanej, a także rodzaj przestępstwa. „I to był pierwszy sygnał dla sędziego, na czym polega ta kontrola” – podkreślają rozmówcy i dodają, że niemożliwym było ukrycie nazwiska „figuranta”.
W swoich prośbach o zgodę na użycie systemu CBA miało zawsze powoływać się na rozwój nowoczesnych środków komunikacji i fiasko użycia tradycyjnych form podsłuchowych.
„Sąd miał więc wiedzę, że konieczne jest zastosowanie kontroli operacyjnej, która pozwoli odczytać treści SMS czy rozmów figuranta prowadzonych przez komunikatory internetowe” – przekonuje jeden z agentów Biura.
Podsłuchiwanie polityków PiS. „Nieprawdziwe w 99 proc. bajki”
Ponadto – jak mówią źródła gazety – informacje o rzekomo masowym użyciu Pegausa i setkach osób objętych jego działania to „bajki”, a lista podsłuchiwanych polityków PiS jest w 99 proc. nieprawdziwa.
„Wiemy, kto i w jakim celu rozpuszcza te plotki. Chodzi o walkę wyborczą w obozie Zjednoczonej Prawicy” – zdradził rozmówca. „Użycie systemu wobec polityków stanowiło ’promil’ jego wykorzystania” – usłyszała „Rzeczpospolita”.
Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!